Kiedyś mówiłam że nie lubię miękkich psów i nie chciałabym mieć miękkiego psa. Byłam przyzwyczajona do pracy z Gaszką, chociaż potrafiła doprowadzać mnie do szewskiej pasji i miała okres w życiu w którym sprawdzała na co jej pozwolę na każdym kroku. Ale to znałam. Później w moim życiu pojawiła się Gem, a do tego zachorowała poważnie na przewlekły stan zapalny żołądka. I wszystko się zmieniło.
Gem była moim pierwszym świadomie wychowywanym psem po sześciu latach przerwy i ciężkich przeżyciach z Ru. Ciężko było mi się zdecydować, ale kiedy ostatecznie wybrałam i odebrałam szczeniaka, było idealnie. Gem rozwijała się świetnie, miała niesamowite popędy i wyglądało na to, że wszystko będzie bezproblemowo. Przyszła jesień, tuż przed naszymi pierwszymi oficjalnymi startami i na jakimś spacerze młoda Gemie najadła się żołędzi. Te żołędzie spędziły ponad miesiąc w jej żołądku, powodując bolesne zmiany. Ale tego nie wiedziałam. Wiedziałam tylko, że mój młody pies boi się huśtawki, z jakiegoś powodu nie chce już się bawić z innymi psami, aż wreszcie Gem pierwszy raz uciekła z ringu na zawodach. Załamałam się i całą drogę powrotną płakałam, nie rozumiejąc co się dzieje... Krótko potem Gem rozpoczęła diagnostykę, szukaliśmy długo i wnikliwie, aż po usg i rtg podano jej środek wymiotny i świat ujrzały zapomniane żołędzie. Rozpoczęło się leczenie, a po jego zakończeniu było lepiej. Wróciła Gem którą pamiętałam, wesoła, lubiąca wszystko, pewna siebie. Niestety nie na długo.
Zmiany były tak rozległe i poważne, że miesiąc później sytuacja powtórzyła się, a nawet pogorszyła. Gem wymiotowała wszystkim co próbowała zjeść czy wypić, dynamiczne aktywności powodowały ból. Znów moja wrażliwa suczka uczyła się, że życie jest bolesne i straszne. Po gastroskopii i stwierdzeniu nabytej nadkwasoty żołądka, włączyliśmy leki na stałe i rozpoczęła się nasza droga do zbudowania zaufania i nowej pewności siebie. I były to małe kroczki. W międzyczasie ja walczyłam z poczuciem winy i wstydem, bo przecież to ja prosiłam ją o bieganie ze mną, to ja nie zobaczyłam wcześniejszych objawów, a poza tym, pewnie się ze mnie śmieją. Mój pies uciekł z toru. Mój pies cierpiał. Sytuacja z Gem zmusiła mnie do pracy z psychologiem i psychologiem sportu. Uczyłam się nowego nastawienia, przepracowywałam stare demony. Oczyszczałam umysł, a na zawodach i treningach pokazywałam Gem, drobnymi kroczkami, że może mi zaufać. Że już naprawdę nic nie będzie bolało.
|
fot Irena Koprowska |
Do startów wróciłyśmy w kwietniu 2019. Zgłaszałam ją na zawody tylko po to, żeby pobiec trzy hopki i szybko nagrodzić. Gdy się stresowała, pokazywałam sędziemu że proszę o dis i szybko łapałam jej ulubioną zabawkę. Brakowało jej jeszcze pewności siebie, często próbowała spłynąć z toru, ale odwoływała się i coraz więcej było tych krótkich biegów, kiedy była skupiona na mnie. Potem powoli próbowałam prosić o więcej niż trzy hopki, a czas leczył rany. Gem zaczynała być niegrzeczna w zwyczajne, zabawne sposoby, kradła z mety swoją zabawkę, biegała co popadnie i tak dalej. Teraz wciąż bywa, że Gem się czymś zestresuje. Jest ultrawrażliwa na moje emocje i bardzo się przejmuje jeśli ja się boję czy jestem zdenerwowana, przejmuje się też trochę innymi ludźmi. Pracujemy nad tym i z miesiąca na miesiąc jest coraz mniej rzeczy które wpływają na nas. Niedawno minął rok. Gem osiągnęła klasę A2 i ma za sobą wiele naprawdę fajnych biegów w różnych warunkach, nawet na naprawdę wielkich zawodach. Ona uczy się mi ufać i być coraz bardziej odporną na otoczenie i moje emocje, ja uczę się widzieć jej nastawienie i w razie czego ją rozweselać. Coraz lepiej się znamy, coraz więcej możemy.
|
fot Olga Kwiecień |
Nasze ostatnie zawody w Warszawie przed przerwą spowodowaną koronawirusem były spełnieniem moich marzeń. Gem była ze mną cały czas. Zaliczała kładki, robiła świetne huśtawki, słuchała mnie i pokazywała jaka potrafi być super szybka. Nawet gdy spóźniłyśmy się na start i zabrakło czasu na rytuał przedstartowy, ona dała radę. I była totalnie niesamowita. Pewnie jeszcze sporo pracy przed nami, musimy się obie zgrać i nauczyć wszystkiego, ale jestem bardzo wdzięczna mojej miękkiej Gemie. Gdyby nie ona, nie zaczęłabym pracować nad sobą i nadal miałabym w głowie tamte demony i to paskudne podejście do agility. Gdyby nie jej problemy, nie byłabym tak szczęśliwa w tym sporcie jak jestem teraz. No i nie ma nic lepszego, nawet wielkie wygrane, niż uczucie że ten pies daje z siebie sto procent, bo mi ufa. Aktualnie pod okiem weta prowadzącego Gem radzi sobie bez leków od dłuższego czasu. Dłuższy okres leczenia odbudował zmiany w jej żołądku, a moja praca nad zaufaniem i pewnością siebie pomogła zapomnieć tamte doświadczenia. Jesteśmy inne. Obie. I mawiają, że dostajesz nie takiego psa jak chcesz, ale takiego jak potrzebujesz. Cóż, uważam że z Gem miałam podwójne szczęście. Dostałam doświadczenia których potrzebowałam i niesamowitego psa o którym marzyłam.
|
fot Balogh Janos |
Teraz chętnie wzięłabym kolejnego psa takiego jak Gem. Poznałam plusy jej tak zwanej miękkości i skupiłam się na nich, jednocześnie pomagając jej jak to mawia pewna Gosia, zbudować pancerzyk. :) Praca nad odpornością na otoczenie i na moje emocje okazała się naprawdę przyjemna, każdy krok w przód napawa mnie dumą, a w życiu codziennym i sporcie jest nam razem doskonale. Gem nie jest wrażliwa tylko na negatywne emocje, mam wrażenie że dużo szybciej rozumie zadania i odbiera bardzo subtelne wskazówki. Jest szybka, ale myśląca, a w życiu codziennym jest aniołkiem. Ok, głośnym, ale aniołkiem. :D I tak jak Gaszka ma własne zdanie i przekazanie jej mojego było pewnym wyzwaniem, tak Gem stara się czytać mi w myślach i zrobić wszystko, bylebym była z niej dumna. I wiecie, to wcale przyjemna odmiana. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz